LI.SE.TA
Minął miesiąc odkąd umarła
Cornelia, minął miesiąc odkąd Cyrus pojawił się tamtego dnia na polanie. Nadal
chowali się w zamku lorda czekając na jakikolwiek ruch ze strony boga. Jednak
nie tylko tego wyczekiwali. Przyjaciele, którzy walczyli na polanie jeszcze się
nie odezwali. Nasuwałby się wniosek, że nie żyją, jednak Matthias po pewnych
rytuałach zaczął upierać się o to czy aby na pewno zginęli, ponoć nadal nie
wyczuwa ich dusz, które ewentualnie mogłyby zostać przez niego przyzwane.
Matthias i Valentine okazali się
być osobami, które nie były skore do otwartej walki, a przynajmniej ten
pierwszy od samego początku wykazywał takie zachowanie. Wampir zaczął to robić
dopiero po jakimś czasie pobytu nekromanty w zamku… Wiedzieli, że nie mają
żadnych szans w otwartej walce z bogiem, ale też nie chcieli oddać mu wyroczni,
dlaczego? Może nie chcieli tym razem zawieść, może to było zwykłe poczucie
winy, które obudziło się w nich po tak długim czasie?
Alan natomiast coraz bardziej
poznawał otaczające go miejsce.
Z trudem, ale sam przed sobą przyznawał, iż zna niektóre rzeczy, które
zobaczył. Jednak był pewien, że nigdy nie widział ich na oczy… To było po
prostu jakieś nieznane mu do końca odczucie. Ta sprawa nie jest jednak
najważniejsza, mieszkańców zamku powinien zainteresować fakt o chorym sercu
chłopaka, nie dawał po sobie poznać, ale coraz częściej dawało ono o sobie
znać. Nie miał tu jakichkolwiek leków, by w razie czego móc się jakoś uratować.
Jeżeli faktycznie dostałby ataku to nawet szybkość wampira nie pomogłaby w
takiej sytuacji.
***
-Ile mamy tu
jeszcze siedzieć!- Warknął zdenerwowany Adrian
Filary przebywające na wyspie
również nie miały wiadomości ze świata zewnętrznego, może właśnie w tej chwili
ich przyjaciele toczą zaciętą walkę z bogiem, a oni leżą sobie na… Plaży, może
to wygląda na znieważenie tej całej sytuacji, ale co mogli innego robić? Ostatecznie
Izabela stwierdziła, iż skoro tu już są to mogą skorzystać.
-Uspokój
się-Powiedziała cicho- Teraz i tak nie możemy nic zrobić. Jeżeli faktycznie
będziemy potrzebni to, to wyczujemy, prawda?
Jedyne co zrobił Adrian to
warknął niezadowolony siadając pod jakimś drzewem. Denerwowała go już ta
bezsilność, najchętniej teraz mściłby się za śmierć trzeciego filaru, ale nie
mógł tego robić… Nawet jeżeli bardzo mocno, by tego chciał.
-Gdzie jest
Verbrade?- Zapytał już spokojniej
-On? Chyba w
bibliotece, jak chcesz to możesz do niego iść, ale wtedy najpewniej cię
spali-Powiedziała jakby nigdy nic
Tak… Michael odzyskał pełnie
swoich mocy po dwóch dniach, więc nie musiał się już obawiać wilkołaka, który
ciągle wokół niego krążył. Mag oczywiście chciał się zemścić za ten niedoszły
atak, ale ostatecznie odstąpił od tego pomysłu uważając, że teraz musi
oszczędzać energie na coś zupełnie innego.
-Spójrzcie
tutaj-Powiedział Michael zaraz po tym jak wyszedł z płomieni, które służył jako
pewnego rodzaju portal.
Lis spojrzał zaintrygowany na
przedmiot trzymany przez maga, jak się okazałą była to stara książka, która na
oko miała około trzystu lat, więc
spokojnie mogła pochodzić z okresu, kiedy żyła wyrocznia.
-Co takiego masz?- Zapytał Adrian podchodząc
do Michaela
-Posłuchajcie-Poprosił
„Boskie zobowiązania powstały w dniu, kiedy siedmiu według ludzi
najważniejszych bogów zeszło na ziemi, by po raz pierwszy spotkać się z
kobietą, która przez wszystkich zwana była wyrocznia… Wszystkie istoty tego
dnia wpatrywały się w niebo i nie bez powodu, ponieważ wtedy wydawało się ono
mieć w sobie wielką dziurę. Zupełnie tak jakby w tkaninie wycięto pewną część… Z chwilą, kiedy władcy
się pojawili wszyscy zamarli, a pod naporem ich wzroku wszyscy się pokłonili…
Prawie wszyscy, ponieważ jedna Kobieta nadal stała odważnie wcale nie bojąc się
konsekwencji jakie może przynieść jej to nieodpowiednie zachowanie. Chwile
obserwowali siebie nawzajem, a następnie boska łza lekko się skłonił i
przywitał ją słowami „Witaj śmiertelniczko. Jestem bóstwem odpowiadającym za
wodę i nazywam się Lei” Wszyscy się jej przedstawili, nikt nie chciał wyjść na
gorszego w oczach kogoś tak nic niewartego, musieli być majestatyczni. Tacy
jacy ludzie ich sobie wyobrażali.
Po pewnym czasie ona skłoniła się lekko i powiedziała: „Witajcie boskie
istoty, które swą wspaniałością przewyższacie wszystko co było i będzie. Jestem
tą której szukacie, jestem wyrocznią”
Nie powiedziała jak się nazywa, po prostu wyjawiła im swój tytuł, który
zapewne i tak już znali. Pomimo takiego przywitania, bogowie nie wyglądali na
specjalnie zawiedzionych. Wiedzieli czego mogą się spodziewać po prostej
kobiecie ze wsi.
Spędzili z nią cały dzień pod jednym drzewem, a gdy ci mieli już
o0dchodzić zatrzymali się i powiedzieli do niej:
„Nic nie warta śmiertelna kobieto… Dzisiejszego dnia przywróciłaś naszą
wiarę w ludzkość, która chyli się ku rychłemu końcowi… Dziękujemy ci za ten
dzień, a w podzięce dajemy ci zdolność widzenia, słyszenia i rozumienia tego
czego inni nie mogą, dajemy ci możliwości, których zwykły człowiek nigdy nie
zdobędzie… Z błogosławieństwem Alfy i Omegi mianujemy cie półbogiem… Obiecujemy
cię chronić, każdy z osobna i wszyscy razem. Nawet ci, których tu nie ma”
I odeszli pozostawiając ją samą. Jednak nie na długo pozostała osamotniona,
bogowie zesłali jej przyjaciół w postaci lisa, nietoperza, pawia, wilka,
pająka, sowy i wielu, wielu innych, aby w ich imieniu również bronili siebie
nawzajem”
Kiedy mag skończył czytać szybko
się zorientował, że patrzą na niego dwie zdziwione osoby. Nie dziwił im się,
gdy to czytał pierwszy raz sam był zaskoczony i nie do końca pojmował co tam
dokładnie jest napisane, ale teraz już doskonale wie.
Bogowie okazali się nie być tacy
zimni jakby każdy przypuszczał. Można spokojnie domyślać się dlaczego złożyli
takie, a nie inne przysięgi względem nic nie znaczącej kobiety. Wiele źródeł
donosi, iż bogowie posiadając wiedzę na każdy temat jednak nie jest im ona
udostępniana od razu. Podobno objawia im się ona w postaci wizji. Jednak inne
księgi mówią o ponad boskiej dwójce, która dysponuje tą wiedzą i udostępnia ją
komu tylko chce. Jednymi z tych osób są prorocy, którzy byli poniekąd
łącznikami z akropolem.
Jednak pozostawała jeszcze jedna
sprawa, której nikt nigdy nie rozwiązał. Wyrocznia według tych zapisków była
półbogiem, istotą nie tyle co nieśmiertelną, a długowieczną i odporną na
wszystkie choroby świata… Skoro płynęła w niej boska krew to dlaczego starzała
się, a w końcu umarła jako zwykły człowiek? Czy te wiadomości są fałszywe czy
może bogowie kpili sobie z życia śmiertelnej istoty?
-Więc boskie
zobowiązanie…- Zamilkła zastanawiając się co może następnie powiedzieć
Michael westchnął ciężko
-Pozwól, że
dokończę-Powiedział spokojnie- Więc boskie zobowiązanie nadal jest aktywne i ta
obietnica sprawiła, że Cyrus się pojawił-Zamilkł na chwile- Można również
spokojnie przypuszczać, że wbrew wszystkiemu po prostu chcą ją chronić
-A więc stanie
się coś złego, tak?- Wtrącił się Adrian
-Najprawdopodobniej…
***
Siedział na tronie w głównej sali
zamku należącego do paladynów. Nic dziwnego, że traktują go jak króla. Chcą jak
najlepiej ugościć boga, którego zamiary są im jeszcze nie do końca znane.
Wiedzą, że muszą odnaleźć filary. Zrobią dosłownie wszystko, by na powrót
zainteresować sobą istoty boskie i w ten sposób odzyskać chwałę, która w ich
mniemaniu jak najbardziej się im należy.
Miał zamknięte oczy, ale bez
problemu mógł wyczuć ile osób go w tej chwili obserwuje… Ich wzrok był
uciążliwy, ale nie mógł teraz tak sobie po prostu otworzyć oczu i zbesztać im.
Właśnie któryś z ponad boskiej dwójki dzielił się z nim przyszłością, pokazywał
mu jak szybko znaleźć wyrocznie.
-Panie?-
Zapytał ostrożnie mistrz
Cyrus otworzył oczy i spojrzał na
niego znudzonym spojrzeniem
-Czego
chcesz?- Zapytał po chwili
-Znaleźliśmy
filar-Odpowiedział dumnie
Piorun uniósł jedną brew co
oznaczało, że był zdziwiony
-Tak? A
gdzie?- Powiedział podpierając głowę jedną ręką
-W Irlandii-
Odpowiedział pewnie
-Zejdź mi z
oczu nim zamienię cię z proch
Ton jego głosu wskazywał na to,
że na pewno nie uwierzył słowom tego człowieka i oczywiście miał powody, by to
zrobić. Podczas tych krótkich wizji jakie nawiedzały jego umysł, widział kraj w
których znajdują się filary i tym samym wiedział gdzie jest wyrocznia. Nie
potrzebował już paladynów, ponieważ teraz jedyne co będą robić to zawadzać
podczas kolejnego starcia.
Wstał i bez słowa wyszedł z
zamku, nawet nie raczył odpowiedzieć na pytania. Nie interesowało go co ten człowiek zrobi, w najgorszym przypadku
po prostu umrze u boku boga. To chyba będzie dla niego wystarczający zaszczyt,
prawda?
W pewnej chwili zatrzymał się i
spojrzał w górę. Jego oczy zdawały się zajść mgłą, wyglądało to tak jakby
oślepł i faktycznie tak było. Nie widział teraz tego co wcześniej. Miał kolejną
wizję, która była bardziej niepokojąca od wszystkich… Widział szóstkę osób,
które zmierzają do wyroczni, by ją schwytać i wykorzystać jej moc.
Gdy wreszcie odzyskał wzrok
natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak. W dłoni trzymał srebrny
pierścień, uśmiechnął się lekko i założył go na palec. Wiedział, iż ktoś wyżej
postawiony od niego postanowił z nim współpracować. Ten pierścień został
wykonany specjalnie dla niego i umożliwi mu to co dotychczas było niemożliwe,
teleportowanie się.
Zamknął oczy, skupił się na
miejscu do którego chciał się przenieść i już za chwile w miejsce gdzie stał
uderzył piorun powodując, że paladyn upadł przestraszony, a gdy się rozejrzał
zorientował się, że jest całkiem sam…
***
Alan upadł na ziemie trzymając
się za serce. Wiedział, że to się stanie, a jednak nie zawiadomił żadnego z
filarów znajdującego się w zamku… Teraz dopiero widział jakie to jest
nieodpowiedzialne i głupie z jego strony. Jednak nie może teraz nic z tym
zrobić, jeżeli nikt go nie znajdzie to nie ma możliwości, by uszedł z tego z
życiem.
Zamknął oczy próbując spokojnie
oddychać, nie wychodziło mu to jednak. Już kiedyś miał taką sytuację, w której
został wysłały aż do szpitala, by tam się z nim zajęli. W tej sytuacji to nie
będzie możliwe.
Nagle poczuł jak ktoś go podnosi.
Wiedział, że to nie jest ktoś kogo zna, a on nawet nie ma siły, by mu się
wyrwać, by otworzyć oczu i zobaczyć cokolwiek…
***
W pokoju zapadła cisza, kiedy oba
filary poczuły coś bardzo niepokojącego… Wyczuli trzecią moc, która jest o
wiele potężniejsza od nich razem wziętych, nie ulegało wątpliwością to, że
jeden z bogów ich odnalazł. Wiedzieli nawet teraz, iż był to Cyrus, który
zapewne od samego początku siedział im na ogonie.
Długo nie zostali w miejscach,
ponieważ już za chwile ze swoją nad ludzką prędkością stali przed złotowłosym
chłopkiem, który na rękach trzymał Alana.
Filary spojrzały po sobie
porozumiewawczo, sytuacja była taka jak wcześniej i tu się nic nie zmieniło.
Cyrus nadal był o wiele potężniejszy, więc Valentin ponownie musiał zacząć
uciekać. Matthias w takim wypadku musi odwrócić jego uwagę na tak długo, by
wampir mógł uciec daleko stąd.
I stało się, nekromanta wezwał
dwa szkielety, które z impetem ruszyły na boga następnie uniemożliwiając mu na
krótką chwile ruch. Sam piorun nie wydawał się być specjalnie zaskoczony tym
posunięciem i najzwyklej w świecie szedł dalej. Jednak ta chwila, w której
został na moment zatrzymany wystarczyła, by stracił wyrocznie.
-Jesteście
naprawdę uciążliwi… Dlaczego jej nie oddacie? Czy tak nie byłoby…
-Czym są
boskie zobowiązania
Cyrus spojrzał na niego
zaskoczony
-Bezczelny…-
Powiedział cicho- Jak śmiesz sądzić, że bogowie kiedykolwiek się do czegoś
zobowiązywali?- Zapytał
Matthias słysząc jego słowa przez
chwile wyglądał na zbitego z pantałyku. On również czytał tę samą księgę co
Michael, ale w przeciwieństwie do maga nie dzielił się informacjami tam
zawartymi. Dlatego teraz był naprawdę zdziwiony tym, że Cyrus wydaje się nie
pamiętać o żadnych zobowiązaniach, a on przecież też został wybrany spośród
wszystkich bogów. Należał do najlepszej siódemki, a dowodem tego jest
pierścień, który widnieje na jego palcu… Tylko jest tam jeszcze jeden, który
dla nekromanty jest zupełnie obcy i emituje dziwną energią… Inną… Coś lepszego
niż boskiego, a przecież to niemożliwe.
-Nie chce mi
się tracić na ciebie mojego czasu…
Gdy tylko jego słowa ucichły
ponownie pojawił się piorun, który zabrał boga najpewniej tam, gdzie pobiegł
Valentine
Matthias wyglądał na początku na
zaskoczonego, ale natychmiast zaczął przygotowywać się do teleportacji. Pewnym
był, że wampir nie poradzi sobie w pojedynkę z Cyrusem, który posiadł zdolność
teleportacji.
-Zawiadom
resztę filarów… Szybko!- Rozkazał swojemu słudze
***
Biegł po prostu przed siebie.
Musiał być jak najdalej od boga, który jakimś cudem ich odnalazł. W pewnej
chwili po prostu się wywrócił, nie wiedział dlaczego. Nigdy wcześniej mu się do
nie zdarzało, więc dlaczego. Otworzył oczy leżąc na ziemi, a to co zobaczył na
pewno nie było zadowalające… Nad nim stał Cyrus przykładając swój miecz do jego
szyi.
-Ale jak?-
Powiedział cicho
-Jak widać
każdy może nauczyć się czegoś nowego. Nawet bóg
Już miał wykonać śmiertelny cios,
kiedy poczuł ucisk na swojej ręce. Natychmiast spojrzał w stronę tej osoby, a
to co zobaczył zdziwiło go jeszcze bardziej. Osobą, która złapała go za rękę
był Alan, który patrzył na niego słabym wzrokiem… Teraz doskonale było widać,
że coś jest nie tak, miał nieobecne spojrzenie, ledwo trzymał się na nogach i
widać było jak ciężko oddycha.
Cyrus spojrzał na swoją dłoń, w
której nie miał już miecza. Swoim wzrokiem ponownie powrócił do słabego
chłopaka, który nadal go nie puszczał. Wyglądało to tak jakby się na nim
podtrzymywał, a w pewnej chwili po prostu na niego opadł. Co mógł zrobić Cyrus?
Miał dostarczyć go nie uszkodzonego, więc złapał go, a wtedy zobaczył coś
dziwnego.
~~~
Właśnie obserwował samotną
kobietę, która miała około dwudziestu wiosen. Siedziała samotna pod drzewem.
Uważał ją za bardzo nierozsądną, wręcz głupią, przecież jaki normalny
śmiertelnik siedzi pod drzewem podczas tak potężnej burzy jak ta… To czyste
samobójstwo. On sam stał w bezpiecznej odległości od niej. Był na tyle daleko,
by ta nie mogła go dostrzec.
-Głupia…-
Skomentował jedynie odwracając się z zamiarem odejścia
„Burza jest taka piękna i nieprzewidywalna”
Właśnie na te słowa się
zatrzymał. Jako bóg posiadał słuch lepszy od każdej żyjącej istoty na tym
świecie… Teraz dla niego ta osoba stała się jeszcze dziwniejsza niż dotychczas.
Jeszcze nie spotkał zwykłego człowieka, który nie drżałby przed piorunami, a w
każdym razie, by uważał je za piękne.
Ponownie odwrócił się w jej
stronę z zamiarem poobserwowania jej jeszcze jakiś czas. Jednak jak widać nie
było mu to dane, ponieważ zjawiło się kolejne bóstwo. Tym razem był to Lei,
istota odpowiadająca za deszcz. Przez ludzi zwany boską złą.
-Co robisz?-
Zapytał następnie patrząc w stronę drzewa- Kim jest ta nierozsądna kobieta?
„Szkoda, że burze zdarzają się tak rzadko”
Teraz Lei wyglądał na zdziwionego
łowami tej w jego oczach już interesującej osoby, nie spodziewał się, że spotka
kogoś kto będzie lubił burze… Cyrus należy do tych bogów, których ludzie się po
prostu boją. Można powiedzieć, że stoi obok pożaru i śmierci. Nie ważne, że
tego nie chce… Ludzie boją się, bo nie rozumieją.
„Jednak chyba burza bez deszczu nie byłaby taka piękna, kiedy
przychodzą opady może pojawić się i kilka piorunów… Ciekawe czy ci bogowie się
lubią”
-Od kiedy ona
tak mówi?- Zapytał z szeroko otwartymi oczami- Kim jest, by snuć takie domysły?
Uczona? Kapłanka?
Nie było wątpliwości, że i Lei
został urzeczony przez tę kobietę, a przecież nawet z nią nie rozmawiał. Nie
wiedział o niej nic, ale chciał poznać osobę, która dopuściła się takich
domysłów.
Lei w przeciwieństwie do swojego
przyjaciela jest postrzegany za dobro i to jedno z tych ważniejszych, woda. We
wszystkich starych pismach jest napisane, że Cyrus zazdrości mu tego jaki jest
i stara się, by deszcz był paskudny zsyłając pioruny… W to właśnie ludzie
wierzą, jednak tylko ta kobieta zna prawdę… Burza podczas deszczy jest po
prostu wynikiem zabawy dwóch bóstw.
-Nie wiem kim
jest, ani skąd zna prawdę, ale…
-Powinniśmy o
tym powiedzieć komuś?- Zapytał
Cyrus spojrzał na niego niepewnie
Przez kilka dni przychodzili w to
samo miejsce, o tej samej porze, by zobaczyć tę jedną osobę, która zawsze w
samotności obserwowała tu niebo. Nigdy nie widzieli, by miała jakiś przyjaciół…
Nawet obserwując ją podczas spaceru w mieście… Nikt… Była sama i wyglądało to
tak jakby nikt jej nie widział, nie znał. Było to dla nich w pewien sposób bolesne,
ponieważ od momentu, kiedy kobieta powiedziała co tak naprawdę myśli o burzy.
Zaczęli patrzeć na nią inaczej niż na jakąś tam śmiertelniczkę. Po raz pierwszy
zainteresowali się śmiertelnikiem.
Tego dnia znów siedziała po d
drzewem. Jednak teraz nie była tam sama, były przy niej ludzie, którzy mieli
wobec niej niecne zamiary… Z jakiś przyczyn chcieli ją zamordować.
-Co się
dzieje?!-Powiedział zdenerwowany Cyrus widząc stojąc obok jednego z bogów
śmierci… Konstantyna
-Naturalny
cykl życia… Rodzimy się, żyjemy, a na końcu umieramy- Powiedział ze stoickim
spokojem obserwując zdarzenia przy drzewie- Jednak tutaj ludzie postanowili, że
tamta niewiasta pożywa już za długo. Jestem tu, by zabrać jej duszę, gdy będzie
po wszystkim… Taka jest moja praca-Przypomniał
-Nie możesz
zrobić wyjątku?- Zapytał Lei
Konstantym zmarszczył czoło, a
następnie spojrzał na jednego i drugiego towarzysza.
-Dlaczego wam
zależy na zwykłej śmiertelniczce?
-Nieważne…
Zrobisz to dla nas?
-Owszem
mógłbym, ale… Moje kalkulacje musza się zgadzać… Co do jednej duszy, a obecnie
musze zabrać tylko jedną-Poinformował ich
Jej krzyk bogowie doskonale
słyszeli, cała trójka spojrzała w tamtą stronę. Wiadome był, że jeżeli czegoś
za chwile nie zrobią to ta wyjątkowa kobieta pożegna się z życiem.
Cyrus jako pierwszy ruszył w ich
stronę, a za nim poszedł Lei. Jedynie Konstantyn nie ruszył się z miejsca,
obserwował to wszystko z niemałym zdziwieniem. Pierwszy raz widzi, by bogowie
ratowali śmiertelną kobietę własnymi rękoma. Ostatecznie też ruszył powolnym
krokiem w stronę, gdzie odeszli jego towarzysze.
Najpierw przyszedł obfity deszcz
gasząc wszystkie pochodnie i przyprawiając ludzi o zdezorientowanie. Był środek
lata, jeszcze chwile temu był upał, a teraz pada lodowaty deszcz… Nie minęła
nawet chwila, a niebo pociemniało od ciemnych chmur zwiastujących burze.
„Cieszę, że przed śmiercią będę mogła zobaczyć coś tak pięknego”
Zdążyła jedynie tam pomyśleć, a
piorun przeszył niebo trafiając stanowczo zbyt blisko wieśniaków, którzy byli
zbyt przestraszeni, by pomyśleć o jakiejkolwiek ucieczce. Cyrus tym razem znów
miał zamiar zaatakować, ale tym razem trafić prosto w winowajców.
Już miał to zrobić, kiedy ktoś
powstrzymał jego dłoń. Był to Konstantym, który patrzył na niego unosząc jedną
brew.
-Wiesz, że jeżeli
to zrobisz to coś jej się stanie, prawda?
Cyrus spojrzał na niego, a
następnie szybko opuścił dłoń… Wiedział, że trochę poniosły go emocje i przez
chwile nie za bardzo patrzył na dobro osoby, która ma być przez nich uratowana.
-Więc co mam
zrobić?
-Nie
wiem-Powiedział wzruszając ramionami- Oni się już trzęsą. Może wystarczy tam
pójść i ją zabrać? Tylko czy wtedy nie przeżyje ona zbyt dużego szoku? W końcu
jesteśmy bogami
-A jeżeli ich
zabijemy uznają ją za wiedźmę i zaczną ścigać-Dokończył Lei
-Więc mamy
stać i przyglądać się jak ona cierpi? Sam przecież doskonale wiesz, że dostała
dźgnięta!- Krzyknął, a w tym momencie kilka piorunów w tym samym momencie
uderzyło w ziemie.
Dalej Cyrus już nic nie mówił, po
prostu zaczął iść w kierunku samotnego drzewa. Jednak tym razem nikt za nim nie
poszedł. Jego towarzysze postanowili
jedynie obserwować, rozumiał ich. Sam nie wierzył w to co robi.
Gdy był już blisko zobaczył jak
owa kobieta się podnosi i nie zwracając na niego uwagi odchodzi trzymając się
za bok… Czy to oznacza, że nie chciała jego pomocy? Że poradzi sobie doskonale
sama? Przecież jest ranna… Patrzył na nią, gdy się oddalała. Teraz nie widział
potrzeby, by jej ratować. Poniekąd jest bezpieczna…
~~~
Można powiedzieć, że w porę się
opamiętał. Szybko złapał Alana i odskoczył z nim na odpowiednią odległość tym
samym unikając ataku pochodzącego z jakiegoś nieznanego źródła. Nawet nie miał
czasu, by zastanawiać się nad tym co właśnie zobaczył… Wiedział, że to było
prawdziwe, ale nie wiedział już dlaczego zobaczył to po dotyku chłopka.
Nie ważne gdzie teraz stanął
musiał natychmiast odskakiwać, by nie zostać trafionym. Podejrzewał, że
napastnikami są istoty, które widział we wizji. W końcu się zatrzymał patrząc w
stronę lasu, z którego wyszła teraz piątka osób, a każda z nich ubrana była na
czarno.
-Jak śmiecie
mnie atakować?- Zapytał lekko podirytowany-Kim jesteście?
Pierwszą osobą, która zdjęła
kaptur była młoda kobieta o bladej cerze i siwych włosach. Bez wątpienia była
to ta sama kobieta, z którą przyszło walczyć Matthiasowi
-Nazywam się
Lidia-Ukłoniła się lekko- Stoję na pozycji królowej w ugrupowaniu, które
zostało nazwane przez naszego pana LI.SE.TA
-Atakujemy
cię, ponieważ pragniemy posiąść człowieka, którego trzymasz na rękach. Jest
bardzo ważny dla naszego pana-Wtrącił się chłopak, który nawet nie raczył zdjąć
kaptura
-To o was
mówił Matthias?- Zapytał Valentine
Kobieta jedynie skinęła głową
potwierdzając jego słowa
-Przypomnę wam
co się dzieje, że gdy zaatakuje się boga-Powiedział zły najpewniej z powodu
przerwanej wizji niż samego ataku na jego osobę.
Ponownie poczuł jak ktoś łapie go
za rękę. Jednak tym razem ten widok był jeszcze bardziej zadziwiający, ponieważ
tuż obok niego stał Nataniel, boski kat
jeden z odpowiedzialnych za śmierć piątki swojego rodzeństwa…
-Wybacz
Cyrusie, że przeszkadzam twą zemstę. Jednak uważam, że powinniśmy wracać na
akropol-Mówił obojętnie- Co prawda daliśmy ci tyle czasu ile chcesz, ale mój
brat bardzo się niecierpliwi zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym
miejscu czas płynie bardzo wolno…
Obojętny ton Nataniela był wręcz
przerażający. Zupełnie tak jakby był wyprany z jakichkolwiek uczuć
-Jak to
chcecie zabrać go na akropol?!- Krzyknął Valentine
-Klękaj-Rozkazał
Jedno słowo, jedno spojrzenie to
wszystko wystarczyło, by ktoś tak dumny jak Lord Valentine padł na kolana wlepiając puste
spojrzenie w ziemie. Dźwięk głosu Nataniela spowodował przybycie rozpaczy,
która przedstawia fałszywy obraz tego co było i odbiera wszelką nadzieje…
Istota bez nadziei, bez wiary, bez celu… Jest bardzo łatwa w kontrolowaniu, tak
właśnie działa Nataniel… On pomimo tego, iż jest bogiem śmierci tak naprawdę
nikogo nigdy nie zabił. On tylko manipulował odpowiednimi osobami.
Bóg śmierci rozejrzał się po
zgromadzonych tylko na chwile zatrzymując wzrok na piątce, która przedstawiła
się jako LI.SE.TA Znał każdą z tych osób i to było niepodważalne, umarli oni
już dawno temu, a jednak nadal tutaj są choć nie można powiedzieć, by żyli.
Wiedział także kim jest ich przywódca
-Chodźmy…
Jeżeli zostaniemy tu jeszcze dłużej to ten chłopak umrze, a wtedy obje będziemy
mieli nie małe kłopoty
Znikli, po prostu wyparowali nie
pozostawiając po sobie choćby jednego namacalnego śladu. Dopiero wtedy
Valentine mógł się podnieść i ponownie spojrzeć swoim przeciwnikom prosto w
oczy.
***
Seung obserwował śpiącego
chłopaka. Właśnie dokonało się to czego od tak dawna chciał, właśnie w jego
rękach jest wyrocznia, która swego czasu umiała go tylko pouczać. Zastanawiał
się jaka będzie teraz, chciał wiedzieć jak zareaguje.
-Domine mi?-
Powiedział cicho Nataniel
-Ach tak, tak-
Oderwał swoje spojrzenie teraz patrząc na Cyrusa i Nataniela-Świetnie się
spisałeś Cyrusie, dziękuje. Mam u ciebie dług wdzięczności
-To nie musi być
wcale dług-Odezwał się
-Tak?- Zapytał
zdziwiony-A co takiego?
-Powiedz mi
czym są boskie zobowiązania…
Seung spojrzał na niego
zaskoczony, takiego pytania na pewno się nie spodziewał. Nataniel i Grace
również wyglądali na zszokowanych tym pytaniem.
-----------------
Wiadomo kim jest Lidia, Talia i Sedrik
Rozdział znów jest długi co mnie bardzo cieszy ^^
Zapraszam do komentowania : D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz