niedziela, 18 maja 2014

Rozdział-XIV-LI.SE.TA

LI.SE.TA

Minął miesiąc odkąd umarła Cornelia, minął miesiąc odkąd Cyrus pojawił się tamtego dnia na polanie. Nadal chowali się w zamku lorda czekając na jakikolwiek ruch ze strony boga. Jednak nie tylko tego wyczekiwali. Przyjaciele, którzy walczyli na polanie jeszcze się nie odezwali. Nasuwałby się wniosek, że nie żyją, jednak Matthias po pewnych rytuałach zaczął upierać się o to czy aby na pewno zginęli, ponoć nadal nie wyczuwa ich dusz, które ewentualnie mogłyby zostać przez niego przyzwane.
Matthias i Valentine okazali się być osobami, które nie były skore do otwartej walki, a przynajmniej ten pierwszy od samego początku wykazywał takie zachowanie. Wampir zaczął to robić dopiero po jakimś czasie pobytu nekromanty w zamku… Wiedzieli, że nie mają żadnych szans w otwartej walce z bogiem, ale też nie chcieli oddać mu wyroczni, dlaczego? Może nie chcieli tym razem zawieść, może to było zwykłe poczucie winy, które obudziło się w nich po tak długim czasie?
Alan natomiast coraz bardziej poznawał otaczające go miejsce.               Z trudem, ale sam przed sobą przyznawał, iż zna niektóre rzeczy, które zobaczył. Jednak był pewien, że nigdy nie widział ich na oczy… To było po prostu jakieś nieznane mu do końca odczucie. Ta sprawa nie jest jednak najważniejsza, mieszkańców zamku powinien zainteresować fakt o chorym sercu chłopaka, nie dawał po sobie poznać, ale coraz częściej dawało ono o sobie znać. Nie miał tu jakichkolwiek leków, by w razie czego móc się jakoś uratować. Jeżeli faktycznie dostałby ataku to nawet szybkość wampira nie pomogłaby w takiej sytuacji.
***
-Ile mamy tu jeszcze siedzieć!- Warknął zdenerwowany Adrian
Filary przebywające na wyspie również nie miały wiadomości ze świata zewnętrznego, może właśnie w tej chwili ich przyjaciele toczą zaciętą walkę z bogiem, a oni leżą sobie na… Plaży, może to wygląda na znieważenie tej całej sytuacji, ale co mogli innego robić? Ostatecznie Izabela stwierdziła, iż skoro tu już są to mogą skorzystać.
-Uspokój się-Powiedziała cicho- Teraz i tak nie możemy nic zrobić. Jeżeli faktycznie będziemy potrzebni to, to wyczujemy, prawda?
Jedyne co zrobił Adrian to warknął niezadowolony siadając pod jakimś drzewem. Denerwowała go już ta bezsilność, najchętniej teraz mściłby się za śmierć trzeciego filaru, ale nie mógł tego robić… Nawet jeżeli bardzo mocno, by tego chciał.
-Gdzie jest Verbrade?- Zapytał już spokojniej
-On? Chyba w bibliotece, jak chcesz to możesz do niego iść, ale wtedy najpewniej cię spali-Powiedziała jakby nigdy nic
Tak… Michael odzyskał pełnie swoich mocy po dwóch dniach, więc nie musiał się już obawiać wilkołaka, który ciągle wokół niego krążył. Mag oczywiście chciał się zemścić za ten niedoszły atak, ale ostatecznie odstąpił od tego pomysłu uważając, że teraz musi oszczędzać energie na coś zupełnie innego.
-Spójrzcie tutaj-Powiedział Michael zaraz po tym jak wyszedł z płomieni, które służył jako pewnego rodzaju portal.
Lis spojrzał zaintrygowany na przedmiot trzymany przez maga, jak się okazałą była to stara książka, która na oko miała około trzystu lat, więc  spokojnie mogła pochodzić z okresu, kiedy żyła wyrocznia.
 -Co takiego masz?- Zapytał Adrian podchodząc do Michaela
-Posłuchajcie-Poprosił
„Boskie zobowiązania powstały w dniu, kiedy siedmiu według ludzi najważniejszych bogów zeszło na ziemi, by po raz pierwszy spotkać się z kobietą, która przez wszystkich zwana była wyrocznia… Wszystkie istoty tego dnia wpatrywały się w niebo i nie bez powodu, ponieważ wtedy wydawało się ono mieć w sobie wielką dziurę. Zupełnie tak jakby w tkaninie  wycięto pewną część… Z chwilą, kiedy władcy się pojawili wszyscy zamarli, a pod naporem ich wzroku wszyscy się pokłonili… Prawie wszyscy, ponieważ jedna Kobieta nadal stała odważnie wcale nie bojąc się konsekwencji jakie może przynieść jej to nieodpowiednie zachowanie. Chwile obserwowali siebie nawzajem, a następnie boska łza lekko się skłonił i przywitał ją słowami „Witaj śmiertelniczko. Jestem bóstwem odpowiadającym za wodę i nazywam się Lei” Wszyscy się jej przedstawili, nikt nie chciał wyjść na gorszego w oczach kogoś tak nic niewartego, musieli być majestatyczni. Tacy jacy ludzie ich sobie wyobrażali.
Po pewnym czasie ona skłoniła się lekko i powiedziała: „Witajcie boskie istoty, które swą wspaniałością przewyższacie wszystko co było i będzie. Jestem tą której szukacie, jestem wyrocznią”
Nie powiedziała jak się nazywa, po prostu wyjawiła im swój tytuł, który zapewne i tak już znali. Pomimo takiego przywitania, bogowie nie wyglądali na specjalnie zawiedzionych. Wiedzieli czego mogą się spodziewać po prostej kobiecie ze wsi.
Spędzili z nią cały dzień pod jednym drzewem, a gdy ci mieli już o0dchodzić zatrzymali się i powiedzieli do niej:
„Nic nie warta śmiertelna kobieto… Dzisiejszego dnia przywróciłaś naszą wiarę w ludzkość, która chyli się ku rychłemu końcowi… Dziękujemy ci za ten dzień, a w podzięce dajemy ci zdolność widzenia, słyszenia i rozumienia tego czego inni nie mogą, dajemy ci możliwości, których zwykły człowiek nigdy nie zdobędzie… Z błogosławieństwem Alfy i Omegi mianujemy cie półbogiem… Obiecujemy cię chronić, każdy z osobna i wszyscy razem. Nawet ci, których tu nie ma”
I odeszli pozostawiając ją samą. Jednak nie na długo pozostała osamotniona, bogowie zesłali jej przyjaciół w postaci lisa, nietoperza, pawia, wilka, pająka, sowy i wielu, wielu innych, aby w ich imieniu również bronili siebie nawzajem”
Kiedy mag skończył czytać szybko się zorientował, że patrzą na niego dwie zdziwione osoby. Nie dziwił im się, gdy to czytał pierwszy raz sam był zaskoczony i nie do końca pojmował co tam dokładnie jest napisane, ale teraz już doskonale wie.
Bogowie okazali się nie być tacy zimni jakby każdy przypuszczał. Można spokojnie domyślać się dlaczego złożyli takie, a nie inne przysięgi względem nic nie znaczącej kobiety. Wiele źródeł donosi, iż bogowie posiadając wiedzę na każdy temat jednak nie jest im ona udostępniana od razu. Podobno objawia im się ona w postaci wizji. Jednak inne księgi mówią o ponad boskiej dwójce, która dysponuje tą wiedzą i udostępnia ją komu tylko chce. Jednymi z tych osób są prorocy, którzy byli poniekąd łącznikami z akropolem.
Jednak pozostawała jeszcze jedna sprawa, której nikt nigdy nie rozwiązał. Wyrocznia według tych zapisków była półbogiem, istotą nie tyle co nieśmiertelną, a długowieczną i odporną na wszystkie choroby świata… Skoro płynęła w niej boska krew to dlaczego starzała się, a w końcu umarła jako zwykły człowiek? Czy te wiadomości są fałszywe czy może bogowie kpili sobie z życia śmiertelnej istoty?
-Więc boskie zobowiązanie…- Zamilkła zastanawiając się co może następnie powiedzieć
Michael westchnął ciężko
-Pozwól, że dokończę-Powiedział spokojnie- Więc boskie zobowiązanie nadal jest aktywne i ta obietnica sprawiła, że Cyrus się pojawił-Zamilkł na chwile- Można również spokojnie przypuszczać, że wbrew wszystkiemu po prostu chcą ją chronić
-A więc stanie się coś złego, tak?- Wtrącił się Adrian
-Najprawdopodobniej…
***
Siedział na tronie w głównej sali zamku należącego do paladynów. Nic dziwnego, że traktują go jak króla. Chcą jak najlepiej ugościć boga, którego zamiary są im jeszcze nie do końca znane. Wiedzą, że muszą odnaleźć filary. Zrobią dosłownie wszystko, by na powrót zainteresować sobą istoty boskie i w ten sposób odzyskać chwałę, która w ich mniemaniu jak najbardziej się im należy.
Miał zamknięte oczy, ale bez problemu mógł wyczuć ile osób go w tej chwili obserwuje… Ich wzrok był uciążliwy, ale nie mógł teraz tak sobie po prostu otworzyć oczu i zbesztać im. Właśnie któryś z ponad boskiej dwójki dzielił się z nim przyszłością, pokazywał mu jak szybko znaleźć wyrocznie.
-Panie?- Zapytał ostrożnie mistrz
Cyrus otworzył oczy i spojrzał na niego znudzonym spojrzeniem
-Czego chcesz?- Zapytał po chwili
-Znaleźliśmy filar-Odpowiedział dumnie
Piorun uniósł jedną brew co oznaczało, że był zdziwiony
-Tak? A gdzie?- Powiedział podpierając głowę jedną ręką
-W Irlandii- Odpowiedział pewnie
-Zejdź mi z oczu nim zamienię cię z proch
Ton jego głosu wskazywał na to, że na pewno nie uwierzył słowom tego człowieka i oczywiście miał powody, by to zrobić. Podczas tych krótkich wizji jakie nawiedzały jego umysł, widział kraj w których znajdują się filary i tym samym wiedział gdzie jest wyrocznia. Nie potrzebował już paladynów, ponieważ teraz jedyne co będą robić to zawadzać podczas kolejnego starcia.
Wstał i bez słowa wyszedł z zamku, nawet nie raczył odpowiedzieć na pytania. Nie interesowało go  co ten człowiek zrobi, w najgorszym przypadku po prostu umrze u boku boga. To chyba będzie dla niego wystarczający zaszczyt, prawda?
W pewnej chwili zatrzymał się i spojrzał w górę. Jego oczy zdawały się zajść mgłą, wyglądało to tak jakby oślepł i faktycznie tak było. Nie widział teraz tego co wcześniej. Miał kolejną wizję, która była bardziej niepokojąca od wszystkich… Widział szóstkę osób, które zmierzają do wyroczni, by ją schwytać i wykorzystać jej moc.
Gdy wreszcie odzyskał wzrok natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak. W dłoni trzymał srebrny pierścień, uśmiechnął się lekko i założył go na palec. Wiedział, iż ktoś wyżej postawiony od niego postanowił z nim współpracować. Ten pierścień został wykonany specjalnie dla niego i umożliwi mu to co dotychczas było niemożliwe, teleportowanie się.
Zamknął oczy, skupił się na miejscu do którego chciał się przenieść i już za chwile w miejsce gdzie stał uderzył piorun powodując, że paladyn upadł przestraszony, a gdy się rozejrzał zorientował się, że jest całkiem sam…
***
Alan upadł na ziemie trzymając się za serce. Wiedział, że to się stanie, a jednak nie zawiadomił żadnego z filarów znajdującego się w zamku… Teraz dopiero widział jakie to jest nieodpowiedzialne i głupie z jego strony. Jednak nie może teraz nic z tym zrobić, jeżeli nikt go nie znajdzie to nie ma możliwości, by uszedł z tego z życiem.
Zamknął oczy próbując spokojnie oddychać, nie wychodziło mu to jednak. Już kiedyś miał taką sytuację, w której został wysłały aż do szpitala, by tam się z nim zajęli. W tej sytuacji to nie będzie możliwe.
Nagle poczuł jak ktoś go podnosi. Wiedział, że to nie jest ktoś kogo zna, a on nawet nie ma siły, by mu się wyrwać, by otworzyć oczu i zobaczyć cokolwiek…
***
W pokoju zapadła cisza, kiedy oba filary poczuły coś bardzo niepokojącego… Wyczuli trzecią moc, która jest o wiele potężniejsza od nich razem wziętych, nie ulegało wątpliwością to, że jeden z bogów ich odnalazł. Wiedzieli nawet teraz, iż był to Cyrus, który zapewne od samego początku siedział im na ogonie.
Długo nie zostali w miejscach, ponieważ już za chwile ze swoją nad ludzką prędkością stali przed złotowłosym chłopkiem, który na rękach trzymał Alana.
Filary spojrzały po sobie porozumiewawczo, sytuacja była taka jak wcześniej i tu się nic nie zmieniło. Cyrus nadal był o wiele potężniejszy, więc Valentin ponownie musiał zacząć uciekać. Matthias w takim wypadku musi odwrócić jego uwagę na tak długo, by wampir mógł uciec daleko stąd.
I stało się, nekromanta wezwał dwa szkielety, które z impetem ruszyły na boga następnie uniemożliwiając mu na krótką chwile ruch. Sam piorun nie wydawał się być specjalnie zaskoczony tym posunięciem i najzwyklej w świecie szedł dalej. Jednak ta chwila, w której został na moment zatrzymany wystarczyła, by stracił wyrocznie.
-Jesteście naprawdę uciążliwi… Dlaczego jej nie oddacie? Czy tak nie byłoby…
-Czym są boskie zobowiązania
Cyrus spojrzał na niego zaskoczony
-Bezczelny…- Powiedział cicho- Jak śmiesz sądzić, że bogowie kiedykolwiek się do czegoś zobowiązywali?- Zapytał
Matthias słysząc jego słowa przez chwile wyglądał na zbitego z pantałyku. On również czytał tę samą księgę co Michael, ale w przeciwieństwie do maga nie dzielił się informacjami tam zawartymi. Dlatego teraz był naprawdę zdziwiony tym, że Cyrus wydaje się nie pamiętać o żadnych zobowiązaniach, a on przecież też został wybrany spośród wszystkich bogów. Należał do najlepszej siódemki, a dowodem tego jest pierścień, który widnieje na jego palcu… Tylko jest tam jeszcze jeden, który dla nekromanty jest zupełnie obcy i emituje dziwną energią… Inną… Coś lepszego niż boskiego, a przecież to niemożliwe.
-Nie chce mi się tracić na ciebie mojego czasu…
Gdy tylko jego słowa ucichły ponownie pojawił się piorun, który zabrał boga najpewniej tam, gdzie pobiegł Valentine
Matthias wyglądał na początku na zaskoczonego, ale natychmiast zaczął przygotowywać się do teleportacji. Pewnym był, że wampir nie poradzi sobie w pojedynkę z Cyrusem, który posiadł zdolność teleportacji.
-Zawiadom resztę filarów… Szybko!- Rozkazał swojemu słudze
***
Biegł po prostu przed siebie. Musiał być jak najdalej od boga, który jakimś cudem ich odnalazł. W pewnej chwili po prostu się wywrócił, nie wiedział dlaczego. Nigdy wcześniej mu się do nie zdarzało, więc dlaczego. Otworzył oczy leżąc na ziemi, a to co zobaczył na pewno nie było zadowalające… Nad nim stał Cyrus przykładając swój miecz do jego szyi.
-Ale jak?- Powiedział cicho
-Jak widać każdy może nauczyć się czegoś nowego. Nawet bóg
Już miał wykonać śmiertelny cios, kiedy poczuł ucisk na swojej ręce. Natychmiast spojrzał w stronę tej osoby, a to co zobaczył zdziwiło go jeszcze bardziej. Osobą, która złapała go za rękę był Alan, który patrzył na niego słabym wzrokiem… Teraz doskonale było widać, że coś jest nie tak, miał nieobecne spojrzenie, ledwo trzymał się na nogach i widać było jak ciężko oddycha.
Cyrus spojrzał na swoją dłoń, w której nie miał już miecza. Swoim wzrokiem ponownie powrócił do słabego chłopaka, który nadal go nie puszczał. Wyglądało to tak jakby się na nim podtrzymywał, a w pewnej chwili po prostu na niego opadł. Co mógł zrobić Cyrus? Miał dostarczyć go nie uszkodzonego, więc złapał go, a wtedy zobaczył coś dziwnego.
~~~
Właśnie obserwował samotną kobietę, która miała około dwudziestu wiosen. Siedziała samotna pod drzewem. Uważał ją za bardzo nierozsądną, wręcz głupią, przecież jaki normalny śmiertelnik siedzi pod drzewem podczas tak potężnej burzy jak ta… To czyste samobójstwo. On sam stał w bezpiecznej odległości od niej. Był na tyle daleko, by ta nie mogła go dostrzec.
-Głupia…- Skomentował jedynie odwracając się z zamiarem odejścia
„Burza jest taka piękna i nieprzewidywalna”
Właśnie na te słowa się zatrzymał. Jako bóg posiadał słuch lepszy od każdej żyjącej istoty na tym świecie… Teraz dla niego ta osoba stała się jeszcze dziwniejsza niż dotychczas. Jeszcze nie spotkał zwykłego człowieka, który nie drżałby przed piorunami, a w każdym razie, by uważał je za piękne.
Ponownie odwrócił się w jej stronę z zamiarem poobserwowania jej jeszcze jakiś czas. Jednak jak widać nie było mu to dane, ponieważ zjawiło się kolejne bóstwo. Tym razem był to Lei, istota odpowiadająca za deszcz. Przez ludzi zwany boską złą.
-Co robisz?- Zapytał następnie patrząc w stronę drzewa- Kim jest ta nierozsądna kobieta?
„Szkoda, że burze zdarzają się tak rzadko”
Teraz Lei wyglądał na zdziwionego łowami tej w jego oczach już interesującej osoby, nie spodziewał się, że spotka kogoś kto będzie lubił burze… Cyrus należy do tych bogów, których ludzie się po prostu boją. Można powiedzieć, że stoi obok pożaru i śmierci. Nie ważne, że tego nie chce… Ludzie boją się, bo nie rozumieją.
„Jednak chyba burza bez deszczu nie byłaby taka piękna, kiedy przychodzą opady może pojawić się i kilka piorunów… Ciekawe czy ci bogowie się lubią”
-Od kiedy ona tak mówi?- Zapytał z szeroko otwartymi oczami- Kim jest, by snuć takie domysły? Uczona? Kapłanka?
Nie było wątpliwości, że i Lei został urzeczony przez tę kobietę, a przecież nawet z nią nie rozmawiał. Nie wiedział o niej nic, ale chciał poznać osobę, która dopuściła się takich domysłów.
Lei w przeciwieństwie do swojego przyjaciela jest postrzegany za dobro i to jedno z tych ważniejszych, woda. We wszystkich starych pismach jest napisane, że Cyrus zazdrości mu tego jaki jest i stara się, by deszcz był paskudny zsyłając pioruny… W to właśnie ludzie wierzą, jednak tylko ta kobieta zna prawdę… Burza podczas deszczy jest po prostu wynikiem zabawy dwóch bóstw.
-Nie wiem kim jest, ani skąd zna prawdę, ale…
-Powinniśmy o tym powiedzieć komuś?- Zapytał
Cyrus spojrzał na niego niepewnie
Przez kilka dni przychodzili w to samo miejsce, o tej samej porze, by zobaczyć tę jedną osobę, która zawsze w samotności obserwowała tu niebo. Nigdy nie widzieli, by miała jakiś przyjaciół… Nawet obserwując ją podczas spaceru w mieście… Nikt… Była sama i wyglądało to tak jakby nikt jej nie widział, nie znał. Było to dla nich w pewien sposób bolesne, ponieważ od momentu, kiedy kobieta powiedziała co tak naprawdę myśli o burzy. Zaczęli patrzeć na nią inaczej niż na jakąś tam śmiertelniczkę. Po raz pierwszy zainteresowali się śmiertelnikiem.
Tego dnia znów siedziała po d drzewem. Jednak teraz nie była tam sama, były przy niej ludzie, którzy mieli wobec niej niecne zamiary… Z jakiś przyczyn chcieli ją zamordować.
-Co się dzieje?!-Powiedział zdenerwowany Cyrus widząc stojąc obok jednego z bogów śmierci… Konstantyna
-Naturalny cykl życia… Rodzimy się, żyjemy, a na końcu umieramy- Powiedział ze stoickim spokojem obserwując zdarzenia przy drzewie- Jednak tutaj ludzie postanowili, że tamta niewiasta pożywa już za długo. Jestem tu, by zabrać jej duszę, gdy będzie po wszystkim… Taka jest moja praca-Przypomniał
-Nie możesz zrobić wyjątku?- Zapytał Lei
Konstantym zmarszczył czoło, a następnie spojrzał na jednego i drugiego towarzysza.
-Dlaczego wam zależy na zwykłej śmiertelniczce?
-Nieważne… Zrobisz to dla nas?
-Owszem mógłbym, ale… Moje kalkulacje musza się zgadzać… Co do jednej duszy, a obecnie musze zabrać tylko jedną-Poinformował ich
Jej krzyk bogowie doskonale słyszeli, cała trójka spojrzała w tamtą stronę. Wiadome był, że jeżeli czegoś za chwile nie zrobią to ta wyjątkowa kobieta pożegna się z życiem.
Cyrus jako pierwszy ruszył w ich stronę, a za nim poszedł Lei. Jedynie Konstantyn nie ruszył się z miejsca, obserwował to wszystko z niemałym zdziwieniem. Pierwszy raz widzi, by bogowie ratowali śmiertelną kobietę własnymi rękoma. Ostatecznie też ruszył powolnym krokiem w stronę, gdzie odeszli jego towarzysze.
Najpierw przyszedł obfity deszcz gasząc wszystkie pochodnie i przyprawiając ludzi o zdezorientowanie. Był środek lata, jeszcze chwile temu był upał, a teraz pada lodowaty deszcz… Nie minęła nawet chwila, a niebo pociemniało od ciemnych chmur zwiastujących burze.
„Cieszę, że przed śmiercią będę mogła zobaczyć coś tak pięknego”
Zdążyła jedynie tam pomyśleć, a piorun przeszył niebo trafiając stanowczo zbyt blisko wieśniaków, którzy byli zbyt przestraszeni, by pomyśleć o jakiejkolwiek ucieczce. Cyrus tym razem znów miał zamiar zaatakować, ale tym razem trafić prosto w winowajców.
Już miał to zrobić, kiedy ktoś powstrzymał jego dłoń. Był to Konstantym, który patrzył na niego unosząc jedną brew.
-Wiesz, że jeżeli to zrobisz to coś jej się stanie, prawda?
Cyrus spojrzał na niego, a następnie szybko opuścił dłoń… Wiedział, że trochę poniosły go emocje i przez chwile nie za bardzo patrzył na dobro osoby, która ma być przez nich uratowana.
-Więc co mam zrobić?
-Nie wiem-Powiedział wzruszając ramionami- Oni się już trzęsą. Może wystarczy tam pójść i ją zabrać? Tylko czy wtedy nie przeżyje ona zbyt dużego szoku? W końcu jesteśmy bogami
-A jeżeli ich zabijemy uznają ją za wiedźmę i zaczną ścigać-Dokończył Lei
-Więc mamy stać i przyglądać się jak ona cierpi? Sam przecież doskonale wiesz, że dostała dźgnięta!- Krzyknął, a w tym momencie kilka piorunów w tym samym momencie uderzyło w ziemie.
Dalej Cyrus już nic nie mówił, po prostu zaczął iść w kierunku samotnego drzewa. Jednak tym razem nikt za nim nie poszedł. Jego towarzysze  postanowili jedynie obserwować, rozumiał ich. Sam nie wierzył w to co robi.
Gdy był już blisko zobaczył jak owa kobieta się podnosi i nie zwracając na niego uwagi odchodzi trzymając się za bok… Czy to oznacza, że nie chciała jego pomocy? Że poradzi sobie doskonale sama? Przecież jest ranna… Patrzył na nią, gdy się oddalała. Teraz nie widział potrzeby, by jej ratować. Poniekąd jest bezpieczna…
~~~
Można powiedzieć, że w porę się opamiętał. Szybko złapał Alana i odskoczył z nim na odpowiednią odległość tym samym unikając ataku pochodzącego z jakiegoś nieznanego źródła. Nawet nie miał czasu, by zastanawiać się nad tym co właśnie zobaczył… Wiedział, że to było prawdziwe, ale nie wiedział już dlaczego zobaczył to po dotyku chłopka.
Nie ważne gdzie teraz stanął musiał natychmiast odskakiwać, by nie zostać trafionym. Podejrzewał, że napastnikami są istoty, które widział we wizji. W końcu się zatrzymał patrząc w stronę lasu, z którego wyszła teraz piątka osób, a każda z nich ubrana była na czarno.
-Jak śmiecie mnie atakować?- Zapytał lekko podirytowany-Kim jesteście?
Pierwszą osobą, która zdjęła kaptur była młoda kobieta o bladej cerze i siwych włosach. Bez wątpienia była to ta sama kobieta, z którą przyszło walczyć Matthiasowi
-Nazywam się Lidia-Ukłoniła się lekko- Stoję na pozycji królowej w ugrupowaniu, które zostało nazwane przez naszego pana LI.SE.TA
-Atakujemy cię, ponieważ pragniemy posiąść człowieka, którego trzymasz na rękach. Jest bardzo ważny dla naszego pana-Wtrącił się chłopak, który nawet nie raczył zdjąć kaptura
-To o was mówił Matthias?- Zapytał Valentine
Kobieta jedynie skinęła głową potwierdzając jego słowa
-Przypomnę wam co się dzieje, że gdy zaatakuje się boga-Powiedział zły najpewniej z powodu przerwanej wizji niż samego ataku na jego osobę.
Ponownie poczuł jak ktoś łapie go za rękę. Jednak tym razem ten widok był jeszcze bardziej zadziwiający, ponieważ tuż obok niego stał Nataniel, boski kat  jeden z odpowiedzialnych za śmierć piątki swojego rodzeństwa…
-Wybacz Cyrusie, że przeszkadzam twą zemstę. Jednak uważam, że powinniśmy wracać na akropol-Mówił obojętnie- Co prawda daliśmy ci tyle czasu ile chcesz, ale mój brat bardzo się niecierpliwi zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym miejscu czas płynie bardzo wolno…
Obojętny ton Nataniela był wręcz przerażający. Zupełnie tak jakby był wyprany z jakichkolwiek uczuć
-Jak to chcecie zabrać go na akropol?!- Krzyknął Valentine
-Klękaj-Rozkazał
Jedno słowo, jedno spojrzenie to wszystko wystarczyło, by ktoś tak dumny jak Lord  Valentine padł na kolana wlepiając puste spojrzenie w ziemie. Dźwięk głosu Nataniela spowodował przybycie rozpaczy, która przedstawia fałszywy obraz tego co było i odbiera wszelką nadzieje… Istota bez nadziei, bez wiary, bez celu… Jest bardzo łatwa w kontrolowaniu, tak właśnie działa Nataniel… On pomimo tego, iż jest bogiem śmierci tak naprawdę nikogo nigdy nie zabił. On tylko manipulował odpowiednimi osobami.
Bóg śmierci rozejrzał się po zgromadzonych tylko na chwile zatrzymując wzrok na piątce, która przedstawiła się jako LI.SE.TA Znał każdą z tych osób i to było niepodważalne, umarli oni już dawno temu, a jednak nadal tutaj są choć nie można powiedzieć, by żyli. Wiedział także kim jest ich przywódca
-Chodźmy… Jeżeli zostaniemy tu jeszcze dłużej to ten chłopak umrze, a wtedy obje będziemy mieli nie małe kłopoty
Znikli, po prostu wyparowali nie pozostawiając po sobie choćby jednego namacalnego śladu. Dopiero wtedy Valentine mógł się podnieść i ponownie spojrzeć swoim przeciwnikom prosto w oczy.
***
Seung obserwował śpiącego chłopaka. Właśnie dokonało się to czego od tak dawna chciał, właśnie w jego rękach jest wyrocznia, która swego czasu umiała go tylko pouczać. Zastanawiał się jaka będzie teraz, chciał wiedzieć jak zareaguje.
-Domine mi?- Powiedział cicho Nataniel
-Ach tak, tak- Oderwał swoje spojrzenie teraz patrząc na Cyrusa i Nataniela-Świetnie się spisałeś Cyrusie, dziękuje. Mam u ciebie dług wdzięczności
-To nie musi być wcale dług-Odezwał się
-Tak?- Zapytał zdziwiony-A co takiego?
-Powiedz mi czym są boskie zobowiązania…
Seung spojrzał na niego zaskoczony, takiego pytania na pewno się nie spodziewał. Nataniel i Grace również wyglądali na zszokowanych tym pytaniem.
-----------------
Wiadomo kim jest Lidia, Talia i Sedrik 
Rozdział znów jest długi co mnie bardzo cieszy ^^
Zapraszam do komentowania : D